Rekolekcje w Białej – 13-17.08.2014

 

Czas rekolekcji w Białej od 13-17 sierpnia 2014 był czasem bardzo trudnym dla mnie. Jechałam pełna obaw i niechęci. Czułam się wypalona, zniechęcona i zgaszona wewnętrznie i w głowie uparcie krążyła mi myśl, że to będą moje ostatnie rekolekcje w tej wspólnocie. Nie miałam siły nawet jej odganiać.

Temat przewodni rekolekcji dotyczył Eucharystii. Jednak wątek, jaki wysnułam po całości wysłuchanych konferencji pokazywał zupełnie ukryte dno i temat, jaki był dla mnie najważniejszy, a mianowicie temat pokornej służby, który nieodłącznie jest związany z misją każdego chrześcijanina.

Bycie dla innych, pokorne umywanie nóg innym i co dla mnie trudniejsze: przyjmowanie Jezusa, jako sługi, który mi osobiście umywa nogi. Jezus upadający do moich stóp, klęczący przede mną w postawie uniżenia. Bóg-Jezus w pokorze i w ciszy umywający moje serce. Bez słowa wyrzutu, bez zniechęcenia, bez odrzucania mnie, jako grzesznika. Wpatrujący się we mnie z troską i miłością. Przebaczający.

Pan przypomniał mi wydarzenie sprzed kilku lat, kiedy to będąc na Mszy św. w Bydgoszczy rozważałam właśnie ten sam fragment z Ewangelii dotyczący umywania nóg (J. 13, 1-17) i wtedy podobnie jak Piotr powiedziałam w sercu: Panie ty jesteś Bogiem, nie możesz mi umyć nóg, głupio bym się czuła. Bóg klęczący przed człowiekiem. I podczas komunii Pan przyszedł z odpowiedzią. Stałam w półkolu, ksiądz wydawał Pana Jezusa osobie naprzeciwko, był zwrócony do mnie tyłem i w pewnym momencie Hostia wystrzeliła w górę i pofrunęła prosto na moje stopy. Ksiądz był zdezorientowany, szukał oczami tej maleńkiej Hostii. I kiedy zobaczył, że Pan Jezus upadł w tak nieoczekiwanym miejscu, uklęknął i delikatnie wziął w ręce Pana Jezusa. A ja stałam jak sparaliżowana, bo to był znak dla mnie, że każda modlitwa jest słyszana przez Jezusa. Żadna myśl zwrócona do Niego nie pozostaje bez odpowiedzi. Wtedy zrozumiałam, że bez Jego uniżenia, bez pokornego usługiwania nie wejdziemy do Królestwa Bożego. Bardzo się wówczas rozpłakałam i dopiero wtedy pozwoliłam Jezusowi na obmycie moich stóp i dałam słowo, że będę pamiętać o pokorze. Ale o niej zapomniałam. To zdarzenie przypomniało mi się w Białej i poruszyło moje serce tak bardzo, że będąc zła na siebie, zaczęłam obwiniać Boga, zbuntowałam się wewnętrznie. Po co to wszystko mi pokazywał, po co przez te lata trwania przy Nim dał mi tyle różnych znaków Jego obecności, po co przyprowadził mnie do tej wspólnoty, jak teraz konsekwentnie z wszystkiego mnie odziera. 

Zaczęło się spontanicznie. Po kilkunastu latach nie chodzenia na spotkania, zaproszona przez Anitkę w styczniu 2009 roku ponownie przyszłam do wspólnoty pełna euforii i lekkości czułam jak Bóg mnie niesie na skrzydłach wiary. Modlitwa była pełna uniesień. Nic nie było wtedy trudne, służba była pełna znaków i pięknych niespodzianek, wszystkie moje talenty mogłam z radością ofiarować dla wspólnoty i dla dobra jej rozwoju. Widziałam wzrost całej naszej odnowy. Ludzie wydawali mi się mili i sympatyczni. Pokochałam wspaniałych ludzi ze Wspólnoty, odkrywałam przed nimi całe swoje serce. Boża obecność była wręcz fizycznie obecna. Bóg był na wyciągnięcie ręki. Miałam pewność absolutną, że jest ze mną. To był piękny czas. Nie trwał jednak długo.

Po ok. trzech latach mój świat się zachwiał. Bóg jakby zniknął… Ci sami ludzie, którym ufałam bezgranicznie stali się jakby zupełnie inni. Zaczęłam dostrzegać ich słabości, braki, nieszczerość, złośliwość. Nie byli już tacy idealni, za jakich ich uważałam na początku. Osoby, które wcześniej uważałam za godne zaufania zawiodły. Zaczęłam dostrzegać mnóstwo mankamentów, z którymi się nie zgadzałam. Próbowałam o tym mówić, ale nie otrzymywałam odpowiedzi. Obraz wspólnoty i ludzi we wspólnocie uległ takiemu odwróceniu, że wszystko mnie wkurzało. Bardzo ich jednocześnie kochałam, ale i bardzo mnie irytowali. To tak, jakbym ściągnęła różowe okulary i zobaczyła wszystko inaczej. 

Moja ucieczka z Jerozolimy trwała. Wiele razy chciałam odejść. Jednakże za każdym razem, jak wyrzut sumienia, słyszałam głos: I ty chcesz odejść? Ty, której tak wiele pokazałem? Zawsze wtedy płakałam i wołałam o litość. Czasem krzyczałam na Boga, że robi mi to specjalnie, że pozwala na tyle rzeczy, które mnie łamią i sprawiają, że tak źle się zaczęłam czuć. W odpowiedzi uparcie wracał obraz mojego spotkania z żywym Jezusem- Przebaczającą Miłością i mój akt oddania się Mu jako narzędzie, i że może uczynić ze mną co zechce…

Moja ucieczka z Jerozolimy trwała nadal, ale nie szłam już sama, rozpoczęłam poszukiwania. Zaczęłam zadawać Bogu mnóstwo pytań. Można powiedzieć, że go dręczyłam moją upierdliwością. Dlaczego? Co jest nie tak? Jak ma być? Skoro jesteś taki mądry to mi to pokaż! Nie chcę Cię zdradzić, ale muszę wiedzieć dlaczego nagle się wszystko zmieniło?! Dlaczego w miejscu, w którym mnie postawiłeś jest teraz taki chaos, dlaczego czuję się odrzucana i oskubana ze wszystkiego, co kochałam?! Nie widzę sensu niektórych decyzji. Tych pytań i skarg było dużo więcej.

Powrót do Jerozolimy nastąpił podczas nocnej adoracji. Sam na sam z Jezusem, który powiedział trzy krótkie zdania: Kocham cię. Patrz tylko na Mnie-Ja jestem najważniejszy! Czy jesteś gotowa oddać mi absolutnie wszystko? Te słowa mnie obudziły. Spiorunowały. Jakże to było dla mnie trudne. Wszystko? Nawet Zespół? Czyli już nic mi nie pozostanie, więc jak w takim razie będę miała Ci służyć? Po co mi Boże dałeś te talenty? Kłóciłam się z Bogiem o to „wszystko”. Przecież już tyle dałam.

Czy Bóg nie pokazał mi, jak daje się „wszystko”?  Dał , co miał najcenniejszego-Syna w ofierze z miłości do nas. Abyśmy uwierzyli w Jego miłość i żyli wiecznie. Zrozumiałam, że zawsze w centrum ma być On. Nigdy ja. Jak strasznie mnie wtedy zapiekło, kiedy mój egoizm, miłość własna, moja pycha i poczucie, że coś znaczę, coś posiadam-zostało odkryte tak wyraźnie. Tak naprawdę nic nie posiadam. Wszystko mam darowane.

Tam podczas tej adoracji zostałam powołana ponownie do służby. Do bycia dla innych, niekoniecznie musi mi być dobrze we wspólnocie. Niekoniecznie wszystko musi się kręcić według tego, co ja chcę i niekoniecznie muszę się czuć ważna. Moją wolą ma być czynienie tego, co chce Jezus. Ja mam być sługą, mam pomagać, mam dawać bez patrzenia, że coś tracę. Mam opatrywać rany. Tak trudno było mi się z tym zgodzić. Nie poznałam Bożego planu, ale z taką wielką żałością zgodziłam się na to Jego “wszystko”-cokolwiek, by to miało znaczyć. Wylałam wiele łez. Jak bardzo byłam Bogu wdzięczna, że tam w tej kaplicy był tylko On i ja. Nikt nam nie przeszkadzał.

Długo się zastanawiałam, czy poprosić o modlitwę wstawienniczą, bo bardzo rzadko korzystam z tych modlitw, tylko w sytuacji, kiedy faktycznie czuję potrzebę. Przez te pięć lat może z 5 razy poprosiłam o modlitwę. Zdecydowałam się i poprosiłam. Potwierdzeniem słów Pana były te same słowa skierowane do mnie podczas modlitwy wstawienniczej, która była następnego dnia. Słowa poznania brzmiały, że Pan chce być w centrum, chce wszystko, chce ogołocenia, nic nie ma stać na przeszkodzie. To było bardzo przejmujące.  Dotarła do mnie jeszcze jedna prawda, że tak jak inni są niedoskonali, tak i ja jestem niedoskonała. Tak jak inni sprawili mi wiele przykrości, tak i ja nieostrożnie sprawiłam im przykrość. Być może ktoś przeze mnie płakał. A przecież bardzo tych ludzi kocham. Chcę ich dobra. 

Dotarło do mnie, że wspólnota to jeden wielki, żywy organizm poranionych przez życie ludzi, ze swoją historią złożoną z ran na sercu. Biednych grzeszników, którzy przyszli tu z różnych względów. Jedni szukali miłości, drudzy akceptacji, jeszcze inni spełnienia się w jakichś rolach, inni wsparcia i poczucia, że nie są sami, ktoś przyszedł za koleżanką, kolegą, ktoś słyszał, że ładnie śpiewają… To wszystko jest ważne, ale… Zrozumiałam sercem, bo wcześniej tylko umysłem to ogarniałam, że prawdziwa służba i misja wspólnoty jest zupełnie inna-tu przede wszystkim przychodzi się po to, aby spotkać Jezusa i ten, kto go spotkał bezwzględnie jest zobowiązany do tego, aby innym Go pokazać, doprowadzić drugiego do spotkania z Miłością Odwieczną, tak aby i inni mogli się Nim zachwycić i Go pokochać. Po to są charyzmaty, po to Duch Święty wylewa łaskę, abyśmy szli do przodu i nieśli światło oraz byli źródłem życiodajnej wody, która została wlana podczas spotkania z największą Miłością jaką można sobie wyobrazić. Tylko taki fundament jest w stanie przezwyciężyć przeszkody. Przez moje obdarowanie mam służyć jak potrafię najlepiej, bo Pan mnie potrzebuje, by się mną posługiwać. Moim celem jest stawać się podobną do Jezusa, moje „ja” musi obumrzeć, aby wydać owoc służby z miłości, a nie z wyrachowania, czy innych egoistycznych pobudek.

Ludzie wokół, wspólnota i ci, którzy ją tworzą, ani ja sama – niestety idealni nie jesteśmy. Idealny jest tylko Bóg. Zauważyłam, że ze wspólnotą, jest tak jak z małżeństwem. Na początku jest zachwyt, pięknie, kolorowo, nie widzi się żadnych braków tej drugiej osoby, nie daj Boże, jak ktoś coś złego powie, skrytykuje. Z czasem jednak czar pryska, spadają różowe okulary i przychodzi się mierzyć z szarością brudnych skarpet, śmierdzących gaci, mrukliwością, czy brakiem kultury przy stole. Tego się nie widzi, jak się jest oczarowanym. Wybranek, który wydawał się idealny, wymarzony, okazuje się zwykły, normalny, pełen wad, kompleksów i zranień. Potrafi niszczyć, ranić, odrzucać i jest niemiły. Prawdziwa miłość chyba dopiero się zaczyna w momencie, kiedy się przejrzy i to wszystko odkryje. Bo przecież on nie jest złożony tylko z wad, ma z pewnością wiele dobra w sobie, które trzeba odkryć.

Trzeba niejako dojrzeć do odkrywania dobra w drugim człowieku. We wspólnocie jest to możliwe. Wzajemnie to dobro w sobie odkrywamy. Czasem jest ono głęboko schowane pod ranami życiowymi i trzeba się nieźle namęczyć, nim się je odkopie. Czasem trzeba coś uciąć, poświęcić, aby się dostać w głębiny. Zrozumiałam, że musimy się wszyscy dopasować do siebie, czyli ktoś odłupuje kawałek siebie, i ja odłupuję kawałek siebie, jak w klockach – musi wszystko pasować, bo nie da się niczego zbudować na klockach z różnych firm. Będą niedopasowane. Żebyśmy tworzyli całość, musimy być jedną i tą samą firmą klocków, czyli być jednego Ducha i jednego serca Jezusa. Inaczej się sypiemy, są luki, powstają puste przestrzenie, gdzie momentalnie wchodzi zły, żeby dzielić.

Proszę Cię Jezu Chryste, abym umiała tak jak św. Paweł świadczyć i żyć według tego, co on powiedział: Obleczcie się w serdeczne współczucie w dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość, znosząc jedni drugich i wybaczając sobie nawzajem, jeśliby miał ktoś coś do zarzucenia drugiemu: jak Pan wybaczył wam, tak i wy. Na to zaś wszystko przywdziejcie miłość, która jest spoiwem doskonałości” (Kol 3,12-14)

Źródło: http://www.odnowachojnice.com

Wstecz