Artur

 

Historia, którą chciałabym się podzielić, wydarzyła się jakieś dziewięć lat temu, ale nadal jest dość żywa w mojej pamięci. Nie chcę przez to powiedzieć, że ciągle rozpamiętuję tamte chwile, ale że jak wracam z jakiegoś powodu do tamtych chwil, to w mojej pamięci, nadal są żywe.

Pisać nie pisać – ot taki dylemat szekspirowski. W końcu postanowiłem, że napiszę, bo uświadomiłem sobie, iż nie mogę być jak tych dziewięciu niewdzięcznych uzdrowionych trędowatych z Ewangelii św. Łukasza (Łk 17, 11-19). Ja byłem takim trędowatym. Obecnie nie jestem i mam nadzieję, że grzech jak trąd mnie nie oblepi i nie będzie szpecił mojej duszy. Jezus Chrystus jest Bogiem cierpliwym i miłosiernym. Mnie dawał niejednokrotnie znać – pukał do mego serca, ale ja nie potrafiłem Jego usłyszeć.

Pierwszą szansę dał mi, gdy ciężko zachorowałem. W wieku 30 lat znalazłem się na oddziale nefrologii z diagnozą ciężkiej, przewlekłej niewydolności nerek. Przeleżałem tam cztery miesiące, w czasie których wydarzył się mój pierwszy prywatny cud, który później doszczętnie zmarnowałem przez swoją pychę, butę, arogancję a przede wszystkim przez oddalenie się od Matki Boskiej i jej syna Jezusa Chrystusa. Lekarze nie dawali mi za wielkich szans na przeżycie, wyniki pogarszały się z dnia na dzień. Nie było we mnie chęci do życia. Pomimo tego, że miałem kochającą żonę i prawie dwuletnią córeczkę. Nawet przyjazd do szpitala mojej córeczki z żoną nie wzbudził we mnie chęci do walki o życie. Wręcz przeciwnie, strasznie mnie to rozsierdziło i miałem pretensje do żony dlaczego przywozi małą do szpitala, gdzie jest tyle chorób. Lekarze załamywali ręce. Nie wiedzieli jak do mnie dotrzeć, jak pomóc. Twierdzili, że nie chcę wyzdrowieć. Ja ciągle miałem pretensje do Boga – złorzeczyłem mu. Pytałem: Boże gdzie jesteś, czemu mnie opuściłeś? Dlaczego ja? Dlaczego mi to robisz?

Z tej bezsensownej gonitwy myśli wyrwał mnie pacjent, który leżał na tej samej sali co ja. Namawiał mnie do pójścia na mszę św. do kaplicy szpitalnej. Wielokrotnie odmawiałem mu, jak też duszpasterzowi, który przychodził do chorych. Za którymś razem jednak poszedłem na mszę na odczepnego i to mnie uratowało. W czasie mszy ktoś do mnie mówił głosem delikatnym jednakże stanowczym – “Zostań, porozmawiaj”. Wiec zostałem po mszy św. Podszedłem do księdza i poprosiłem o szczerą spowiedź, nie taką jak w konfesjonale. Po spowiedzi przyjąłem komunię świętą i poczułem jak budzi się we mnie życie. Po wyjściu z kaplicy zadzwoniłem do żony, powiedziałem tylko “Będę żył”.

Od tego momentu wyniki poprawiały się z godziny na godzinę. Lekarze byli zdziwieni jak choroba szybko się cofa. Wielokrotnie pobierano krew do analizy, bo myślano, iż ktoś źle oznaczył próbki. Nawet sami lekarze określili mnie mianem “ozdrowieniec”. Po wyjściu ze szpitala nie podziękowałem Matce Bożej za łaskę uzdrowienia, choć o tym głośno mówiłem i rozpowiadałem, iż Bóg mnie uzdrowił. Nie zamówiłem zapowiadanej mszy św. za moje uzdrowienie. Po pewnym czasie zacząłem się ponownie oddalać od Boga. Zaprzestałem codziennej modlitwy. Wracając z pracy już nie zachodziłem do kościoła by podziękować Bogu za łaski dnia minionego. I tak odchodząc małymi krokami od Jezusa i Matki Bożej, coraz większymi krokami wchodził do mojego życia Szatan.

Po czterech latach choroba wróciła. Tak samo wrócił bunt przeciw Bogu oraz dodatkowo przeciw rodzinie. Bunt ze zdwojoną siłą! “Skoro mnie już raz uleczyłeś to czemu znowu na mnie sprowadzasz chorobę?”, “Jak nie Ty mi pomożesz to pomoże mi Szatan”. Gniew mój przeciw Bogu był jeszcze większy. Po wyjściu ze szpitala wyprowadziłem się z domu od żony i córki. Pojawiła się inna kobieta, która skutecznie odciągnęła mnie od rodziny. Mówiła, iż to wina Boga i Rodziny. Zacząłem pić – co w mojej sytuacji w połączeniu z zażywanymi lekami było mieszanką rujnującą mój organizm w zastraszającym tempie. Rodzinę traktowałem jako źródło moich problemów. Nagle kochająca żona i córka stały się dla mnie obce, nie chciałem przebywać w ich towarzystwie.

Po kilkunastu miesiącach takiego życia, jakaś Boża iskra kazała mi wrócić do rodziny. Wróciłem, przeprosiłem moją żonę i sądziłem, iż się wykręciłem kolejny raz. Teraz widzę, iż nie był to stan zbyt radosny. Po krótkim czasie euforii nastąpiły spięcia, sprzeczki, kłótnie i wzajemne obwiniane się. Trwało to jakiś czas. Niespodziewanie, trzy lata temu do mojej żony na NK odezwał się jej kuzyn ksiądz, Misjonarz Świętej Rodziny, egzorcysta. Poznałem Go i od tego pierwszego spotkania ktoś co jakiś czas podsuwał mi myśl, iż muszę uporządkować swoje życie. Czułem, jeszcze raz muszę zawierzyć swoje życie Matce Bożej i jej Synowi.

W październiku ubiegłego roku pojechałem z żoną i córką na wizytę do jej kuzyna, księdza misjonarza, bo jakiś czas temu został przeniesiony do Sanktuarium Matki Boskiej Góreckiej w Górce Klasztornej. Spędziliśmy tam parę dni w czasie których moja żona powiedziała “Widzę na twojej twarzy ulgę, że tu przyjechałeś”. Powiedziała to z taką miłością, iż postanowiłem ostatecznie rozprawić się z grzechami, które ciągnęły mnie na dno upadku jak kamień młyński uwięziony do szyi.

Na początku grudnia wróciłem do Matki Boskiej Góreckiej i Misjonarzy Świętej Rodziny. Powrót był ciężki, bo im bliżej wyjazdu, to Szatan szeptał: “Nie jedź”, “Po co?”, “Źle ci”, itp. W dniu wyjazdu chciałem się wycofać, ale żona powiedziała, że jak nie pojadę to mnie sama zawiezie. Droga w tym dniu była śliska, nie odśnieżona z nawianymi zaspami, podał śnieg. Im bliżej sanktuarium, tym pogoda była coraz gorsza. Gdy dojechałem i stanąłem u bram klasztornych, nagle zaczął padać deszcz i skończyła się zima. W dniu kiedy miałem odbyć spowiedź generalną oraz miała zostać odmówiona modlitwa o uwolnienie, abym wyzwolił z sideł szatańskich obudziłem się z potwornym bólem głowy, jakby ktoś wbijał mi w głowę szpilki lub gwoździe i nimi kręcił wewnątrz głowy. Gdy z księdzem egzorcystą wyjechaliśmy za bramy klasztoru ból głowy minął jak ręką odjął. Wracając do klasztoru poprosiłem księdza Pawła, abyśmy pojechali do apteki. I wtedy wydarzyła się rzecz dziwna, niesłychana. Wychodzący starszy pan ominął księdza (którego większość mieszkańców zna, bo to mała parafia) podchodzi do mnie, podaje mi rękę i mówi: “Dzień dobry, co słychać? Wszystko będzie dobrze”. Ja tylko zdawkowo coś odpowiedziałem i wszedłem do apteki. Mój przewodnik duchowy nie znał tego pana. Później dopiero sobie uświadomiłem, iż był to mój Anioł Stróż, który został przysłany, aby mnie wesprzeć w godzinie próby.

Z modlitw o uwolnienie niewiele pamiętam. Tylko jakiś spokojny głos w oddali zadający pytania czy szczerze wyrzekam się szatana, jego spraw i owoców zgniłych. Muszę dodać, że w noc poprzedzającą moje uwolnienie zły duch przyszedł zasiać strach w sercu mojej żony pod postacią czarnych kruków, które siedziały na balkonie naszego mieszkania złowieszczo kracząc. Żona nie wiedząc jak pokonać lęk zaczęła modlić się i kruki odleciały. Niemniej jednak tej nocy już nie usnęła.

Byłem uwikłany w okultyzm, wróżbiarstwo, wywoływanie duchów, czarną, białą magię. Parałem się satanizmem. Doświadczałem obecności zła osobowego. Leżałem na łóżku czułem i widziałem, że brzeg łóżka się ugina jakby ktoś siadał obok mnie jednak nikogo nie było, pomimo wyczuwalnej obecności kogoś w pokoju. Odczuwałem też czyjąś permanentną obecność przy mnie, za moimi plecami. Kątem oka widzisz kogoś, odwracasz się a tu kuku, nikogo nie ma. W czasie spowiedzi Szatan szeptał mi z tyłu do ucha: “Nie mów wszystkich grzechów”, “Nie mów tego grzechu i tak klecha da ci rozgrzeszenie”, “I tak jesteś mój, nic ci to nie da”. Gdyby nie pomoc mojego spowiednika – egzorcysty spowiedź by się nie odbyła. Przystępując do niej miałem pustkę w głowie, jakby ktoś wymazał mi wszystko z pamięci. Takie formatowanie mózgu-pamięci. Dopiero jego pomoc i modlitwa pomogły ponownie odzyskać bazę danych moich grzechów. W czasie modlitwy nade mną czułem, jak od czubka głowy oblewa mnie strumień ciepła. Czułem się tak jakbym stał pod gorącym prysznicem i patrzył jak brud grzechów ze mnie spływa. Wtedy naprawdę poczułem się czysty i wolny. Przyjmując Komunię Świętą przed Cudownym Obrazem Matki Boskiej Góreckiej rozpłakałem się jak mały chłopiec, który zgubił mamę w tłumie i bał się, iż nigdy jej nie ujrzy. Były to pierwsze najgorętsze i najszczęśliwsze zły w moim życiu.

Nazajutrz idąc z księdzem Pawłem na śniadanie powiedziałem do niego: “Paweł to działa”. On się uśmiechnął, pokręcił głową i w jego oczach dostrzegłem odpowiedź “Działa, działa niedowiarku, myślałeś że nie?”. Wyjeżdżając z Sanktuarium Matki Bożek Góreckiej z czystą duszą czułem się jak dziecię nowo narodzone. Nie sądziłem, iż Jezus stanie na mojej drodze jeszcze raz tak namacalnie.

Po powrocie do rodzinnego miasta brałem udział w rekolekcjach adwentowych. Były to rekolekcje połączone z modlitwą o uwolnienie. Naukę wygłaszał ksiądz z Krakowa, któremu towarzyszyła kobieta przez którą przemawiał Duch Święty. Wiedziała ona kogo w danej chwili szczególnie dotyka Jezus Chrystus i głośno o tym mówiła. Nie do końca w to wierzyłem. Jednak kiedy ta pani zaczęła mówić, iż w kościele jest mężczyzna i dokładniej określiła gdzie oraz jak jest ubrany to wiedziałem, iż jest to o mnie. Zacząłem odczuwać bliską obecność Jezusa. Pan Jezus powiedział przez usta tej kobiety następujące słowa: “Przyszedłeś do mnie niedawno, wiem że jesteś jeszcze słaby, ale nie martw się Ja cię nie opuszczę”. W tym momencie poczułem przemiłe uczucie ciepła ogarniające moje ciało od wewnątrz. Rozpłakałem się dziękując Bogu za tyle łask.

Teraz wiem jak ciężka i długa droga jest do Jezusa, Jego miłosierdzia. Zajęła mi ona ładnych parę lat. O wiele łatwiej jest wejść w zło niż się z niego wyzwolić. Trudność polega na tym, iż wyjść musimy świadomie natomiast w zło wchodzimy bardzo łatwo i nieświadomie. Byłem jak ten grób z zewnątrz pobielony, a wewnątrz pełen zgnilizny i zepsucia. Zawiodłem swoją żonę, córkę. To, iż teraz mogę żyć z Bogiem Jezusem Chrystusem w Duchu świętym zawdzięczam Matce Bożej, która zawsze przy mnie była i nie pozwoliła mi się upodlić do reszty stawiając na mojej drodze wspaniałą i kochającą żonę i córkę, które o mnie walczyły swoja miłością i modlitwą, oraz mojego duchowego wybawiciela księdza Pawła Misjonarza Świętej Rodziny. Wdzięczność moja jest tak wielka, iż tylko sam Chrystus wie. Ja już wiem, zawsze należy żyć z Jezusem w sercu mieć ufność w Matce Przenajświętszej.

Polecam się wszystkim prosząc o modlitwę.

Artur D.

Wstecz